Brydż i ja - jeden rozdział

Brydż i ja - jeden rozdział

ZIA MAHMOOD

BRYDŻ I JA - fragment

Z angielskiego przełożyłą Małgorzata Maruszkin

CANNES

Z Juan ruszyliśmy wybrzeżem do Cannes.

A tam: gwiazdy filmowe, Carlton, homary, gulasz (popularna we Francji odmiana brydża: kart nie tasuje się normalnie, więc renonse i dziewięciokartowe longery to chleb powszedni) i turnieje krótsze niż w Juan. Poszło nam ciut lepiej, byliśmy w kasie. Spodobał mi się ten turniej i wracałem tam w późniejszych latach wielokrotnie. Najlepszy wynik osiągnąłem w 1988 roku w parze z błyskotliwym, młodym graczem z Indii, Jaggy Shivdasani – choć byliśmy o krok od nieszczęścia. Jednak zanim o tym opowiem, słowo wyjaśnienia: jakim cudem Pakistańczyk grał z Hindusem, odwiecznym wrogiem?

Nie mam pojęcia. Złóżmy to na karb brydżowych zwyczajów, człowiek często nie wie, z jakiego kraju pochodzi partner. Bo nikt o to nie dba. Brydż pokonuje ponadczasowe bariery społeczne, granice wynikające z wieku, koloru skóry, religii czy wyznania. Brydż w tajemniczy sposób sprawia, że pojawia się magia, która zaczarowuje każdego, kto zetknie się z grą.

Jaggy przyjechał na południe Francji po raz pierwszy. Bardzo utalentowany gracz, przy stole pełen entuzjazmu, co jest odbiciem jego nastawienia do życia, zawsze zaopatrzony w przewodnik i aparat, gotów w każdej chwili ruszyć na odkrywanie nowych terenów. Radośnie podskakuje, krocząc przez świat.

Po pierwszym dniu otwartego turnieju par mieliśmy niesamowity wynik 70%. To coś jak hattrick w piłce nożnej. Prowadziliśmy. Dochodziła pierwsza po południu, znajdowałem się w jedynym właściwym miejscu, kiedy z błogiego snu wyrwał mnie dźwięk telefonu.

– Ratunku… – pisnął głosik.

– Słucham? – wymamrotałem, jeszcze nie do końca obudzony. Słabo kontaktowałem.

– Ratunku, utknąłem…

W końcu poznałem, że to Jaggy. Zaczął tłumaczyć, że popłynął łodzią na zwiedzanie jakiejś wyspy. Pstrykał zdjęcia, wymieniał rolki filmów i tak się w tym zatracił, że coś pomyliło mu się z godzinami i łódź odpłynęła bez niego. Następna miała się pojawić około trzeciej – kiedy już zaczynał się turniej. Czyli Jaggy spóźni się co najmniej pół godziny.

Był o włos od wygrania swego pierwszego międzynarodowego turnieju, a tu przeznaczenie uwięziło go na oddalonej o kilka kilometrów od brzegu wysepce. Zdesperowany błagał, bym wynajął łódź i przypłynął go ratować.

– Zrób coś, obudź się, wstawaj, leć do portu i zapłać jakiemuś rybakowi, żeby po mnie przypłynął – prosił. – Tylko wybierz taką raczej starszą łódkę, żeby było taniej – dorzucił po chwili.

Gdzie ja miałem mu znaleźć życzliwego francuskiego rybaka, gotowego ruszyć na ratunek jakiemuś grającemu w brydża dzikusowi z Indii uwięzionemu na nie do końca bezludnej wyspie? Wystarczy, że zacznę to komuś wyjaśniać moją łamaną francuszczyzną, a od razu mnie zamkną. Francuzi z reguły odmawiają mówienia po angielsku, nawet jeśli znają język. Poważnie rozważałem powrót do łóżka. To musiało mi się śnić.

Z drugiej strony, o ile dobrze wiedziałem, po raz pierwszy Pakistańczyk i Hindus grali w jednej parze w zawodach rangi międzynarodowej. Jeśli wygramy, będzie o tym głośno. Spróbowałem odwołać się do ideałów, ale portier okazał się obojętny na moje apele. Zareagował natomiast na 200-frankowy banknot i obiecał się zorientować. Oczywiście okazało się, że bez rezultatu.

Poszukałem ostatniej deski ratunku: poszedłem do sędziego głównego turnieju. Przygotowałem sobie żałosną historyjkę o niebezpieczeństwach czyhających na cudzoziemców w obcych krajach. Okazał zaskakujące zrozumienie i łaskawie zezwolił, by na pierwsze pół godziny ktoś zastąpił Jaggy’ego. Kiedy Jaggy zadzwonił ponownie, przekazałem mu te wieści, dodając kilka słów, które są wspólne w urdu (język Pakistanu) i hindi (język Indii), by określić, co sądzę o jego przodkach.

 DZIEWIĄTKI

Historia zakończyła się szczęśliwie. Jaggy zmieścił się w czasie i choć nie prezentował się najlepiej, to jego umiejętności brydżowe nic nie ucierpiały. Świetnie pamiętam, jak znakomicie zagrał w jednym z rozdań. Jednak zanim o tym opowiem, kilka wskazówek, które pozwolą przedrzeć się przez strefę półmroku. Kiedy gracie w obronie i macie dziewiątkę, starajcie się zagrać ją jak najwcześniej. Nie oszalałem, dobrze widzicie, czytajcie dalej. Większość graczy wie, że w takim układzie powinni od razu zagrać dziewiątkę. Ale tego nie robią.

 

Dziadek

 

 

 KW103

 

Partner

 

Ty

 D76

 94

 

Rozgrywający

 

 

 A852

 

 Rozgrywający wychodzi asem. Dołóż dziewiątkę.

 

Dziadek

 

 

 W863

 

Ty

 

Partner

 1092

 D5

 

Rozgrywający

 

 

 AK74

 

 Kiedy rozgrywający zagra asa, dołóż dziewiątkę. Może teraz przejść do dziadka i zagrać waleta, co jest właściwe zarówno, gdy dziewiątka była singletonem, jak i zrzutką z dubla 10-9. Albo wyjdzie z ręki do waleta w dziadku w drugiej lewie tego koloru.

 

Dziadek

 

 

 KD105

 

Ty

 

Partner

 W964

 3

 

Rozgrywający

 

 

 A872

 

 Jeśli rozgrywający zagra z ręki blotkę, dołóż dziewiątkę. Najprawdopodobniej po królu zagra damę, zakładając, że miałeś singla, a partner ma W643.

 

Dziadek

 

 

 D10854

 

Partner

 

Ty

 W72

 K93

 

Rozgrywający

 

 

 A6

 

 Do zagranego z ręki asa dołóż dziewiątkę. „Poprawnym” zagraniem rozgrywającego będzie teraz blotka do damy, na to, że miałeś W9 (przy K9 zawsze odda tutaj dwie lewy).

We wszystkich powyższych sytuacjach położenie dziewiątki nic nie kosztuje, a może przynieść lewę. A po ujawnieniu, co się stało, co najmniej podniesie ciśnienie rozgrywającemu. Poza tym, może przynieść niespodziewane efekty w następnych rozdaniach, w których rozgrywający cały czas w każdym twoim zagraniu będzie dopatrywał się podstępu.

A jak wam się podoba coś takiego:

 

Dziadek

 

 

 KD53

 

Partner

 

Ty

 W4

 976

 

Rozgrywający

 

 

 A1082

 

 Pozostawiony sam sobie rozgrywający zacznie królem i będzie kontynuował damą. Jednak kiedy do króla dołożysz dziewiątkę, w drugiej lewie wróci asem do ręki, zabezpieczając się przed singlem u ciebie. To się przyda, zwłaszcza w sytuacji, gdy rozgrywający nie ma nadmiernego komfortu komunikacyjnego  jeśli chcesz, by wcześnie wykorzystał dojście do ręki. Dołożenie dziewiątki może popsuć tempo i sprawić, że obrońcy przejmą inicjatywę.

Jeszcze inny przykład, w którym dziewiątka może wywrzeć piorunujący efekt, tym razem ważniejsza, bo atutowa:

 

 10872

 

 

 AKD97

 

 

 104

 

 

 107

 

 D96

N

 W4

 ‒

W E

 W10643

 W8632

 D95

 65432

S

 W98

 

 AK53

 

 

 852

 

 

 AK7

 

 

 AKD

 

 S rozgrywa szlemika w piki. W zawistował szóstką trefl. Rozgrywający wziął w ręce i zagrał asa pik. Gdyby W dołożył szóstkę, rozgrywający musiałby grać na podział atutów 3-2  dalej z góry. Jednak kiedy od W spadła dziewiątka, rozgrywający zagrał „bezpiecznie”  małym atutem z ręki, na wypadek, gdyby E miał pozostałe cztery piki. I to go doprowadziło do katastrofy. E wziął waletem pik i dał partnerowi przebitkę kierową.

Zauważmy, że podobny efekt miałoby pozbycie się damy, ale postępowanie z damami to zupełnie inny temat.

Dziewiątka wyrabia nawet nadgodziny! Niewiele osób zdaje sobie sprawę z możliwości, jakie daje ona przy grze w bez atu.

Oto pewnie zaskakujące większość z was przykłady:

 

Dziadek

 

 

 4

 

W

 

E

 K872

 AW1065

 

Rozgrywający (Ty)

 

 

 D93

 

 Przeciwnik z lewej wychodzi dwójką. Ponieważ masz dziewiątkę, możesz zablokować kolor. Jeśli E weźmie asem i odwróci waletem, pobijesz damą. W musi wziąć czwartą lewę. A inaczej, jeśli E odwróci piątką lub szóstką, dziewiątka zapobiegnie wzięciu oczywistych pięciu lew.

 

Dziadek

 

 

 D92

 

W

 

E

 K1087

 AW654

 

Rozgrywający (Ty)

 

 

 3

 

 W wychodzi siódemką. Wstawiasz dziewiątkę, a oni biorą tylko cztery lewy.

Zatem szanuj dziewiątkę, wykorzystuj ją, by wystraszyć lub zmylić rozgrywającego. Rzucaj dziewiątkę, nawet jeśli nie za bardzo wiesz dlaczego.

Jaggy z pewnością podzielał moje zdanie. Oto cały on w akcji:

 

 A53

 

Rozd. S

 K84

 

NS po partii

 W863

 

 

 K104

Jaggy

 W86

N

 D92

 W10652

W E

 D9

♢ K92

 D104

 D5

S

 98732

 

 K1074

 

 

 A73

 

 

 A75

 

 

 AW6

 

 

Zia

W

N

Jaggy

E

S

 

 

 

1BA

pas

3BA

pas...

 

 Zawistowałem piątką kier do damy Jaggy’ego. Rozgrywający przepuścił, w drugiej lewie S wziął asem i zagrał króla pik. Jaggy dołożył dziewiątkę! S, który nie mógł już przepuścić mojej ósemki, która ukazała się w kolejnej lewie pikowej, położył asa, do którego Jaggy odblokował się damą! Mogłem teraz wziąć trzecią lewę pikową i wyrobić kiery. S miał na razie osiem lew i wiedząc, że E ma osiem kart w młodszych kolorach, a ja tylko pięć, nie trafił damy trefl. Bez jednej i wielki krok naprzód w relacjach między Indiami a Pakistanem.

Zwycięstwo ma swoje plusy. Chociaż nikt oprócz mnie nie wydawał się nadmiernie poruszony politycznym znaczeniem naszej wygranej, byłem wystarczająco wzruszony, by spisać na straty 200 franków wyrwanych przez portiera.

MONTE CARLO

Po Cannes czekało Monte Carlo. Sama nazwa od razu wywołuje odjazdowe skojarzenia: ekstrawagancja, elegancja, sam czar i wdzięk. Wyjątkowo rzeczywistość pokrywa się z marzeniami. Nie pasuje tylko drobiazg: obszar całego Monako, raptem dwa kilometry kwadratowe, to mniej więcej połowa nowojorskiego Central Park.

Ślub pięknej Grace Kelly i przystojnego księcia sprawił, że Monako otoczyła bajkowa aura. Resztę zrobiła fascynacja rodziną książęcą i przepych. Słowem-kluczem pozostaje pieniądz, jednak najlepszy interes robią banki, nie kasyna. Bogacze przeprowadzają się tu nie tylko z zachwytu nad okolicą, lecz z powodów bardzo przyziemnych: rezydenci Monako nie płacą podatków. Ceny są tu astronomiczne, więc zastanów się, zanim zamówisz drinka. Kiedy byłem tam pierwszy raz, postawiłem komuś colę – w Jimmy’z, słynnym klubie nocnym. Kosztowała mnie 20 funtów.

Żadna opowieść o Monte Carlo nie byłaby kompletna bez historyjki o Omarze. Każdy hazardzista marzy o tym, by rozbić bank w Monte Carlo, jednak bardziej prawdopodobne jest to, że bank zniszczy hazardzistę. Nie zawsze jest to takie straszne. Zwłaszcza gdy jesteś taką gwiazdą jak Omar Sharif. Po ciężkiej nocy spędzonej przy chemin de fer, francuskiej odmianie bakarata, Omar był sporo w plecy. W terminologii brydżowej „sporo” byłoby niedolicytowaniem  przegrał wszystko, co miał przy sobie, małą fortunę.

Gwiazdy filmowe zwykle nie reagują na taki obrót spraw jak zwykli śmiertelnicy, więc Omar opuszczał kasyno z taką godnością, na jaką tylko pozwalały mu aktorskie umiejętności. Już był przy drzwiach, kiedy zatrzymał go jakiś mężczyzna.

– Bardzo mi przykro, że tyle pan przegrał – odezwał się po arabsku.

– Dziękuję, ale to nic takiego, zdarza się.

– Jestem pańskim gorącym wielbicielem i mam nadzieję, że przyjmie pan tę drobną radę, może pozwoli ona panu odkuć się choć trochę: ceny srebra pójdą gwałtownie w górę, proszę wejść w tę branżę.

Omar posłuchał rady i następnego dnia zadzwonił do swego przyjaciela Alana „Asa” Greenberga, prezesa Bear Stearns (nowojorskiego banku inwestycyjnego) i także zapalonego brydżysty. Wskazówka okazała się bombowa: ceny na rynku srebra szły ostro w górę, więc Omar nie tylko odbił straty, ale i jeszcze co nieco zarobił.

Jeździłem do Monte Carlo przez kilka lat z rzędu, niestety, turnieje się skończyły, prawdopodobnie zabrakło sponsorów. Ostatni raz byłem tam w 1976 roku, na mistrzostwach świata i Olimpiadzie, ale jako widz. Co cztery lata każdy kraj może wysłać drużynę na zawody teamów w kategorii kobiet i otwartej.

Oczywiście nie ma nagród finansowych, jednak rywalizacja jest tak zacięta, jak podczas innych turniejów. Złoty medal mistrzostw świata jest dla każdego gracza najcenniejszym trofeum. W wielu drużynach grali dobrze mi znani brydżyści. Zazdrościłem im, że mogą reprezentować swój kraj w zawodach na tym poziomie. Też chciałem tam zagrać w barwach Pakistanu, ale wydawało się to nierealną mrzonką.

 

©Marek Wójcicki